sobota, 5 września 2015

Wracam po długiej nieobecności...

Nowa strona 1

Tym razem niebyło mnie rekordowo długo. Dużo się działo. Przeprowadzka mojej mamy z drugiego końca Polski na Śląsk. Nasza przeprowadzka z jej powodu na większe mieszkanie.

Mieszkamy już na nowym, ale wciąż jesteśmy na etapie remontowania, więc nasze mieszkanie przypomina plac budowy. Do tego chora mama, która nie potrafi odnaleźć w nowej rzeczywistości. Generalnie wesoło nie jest. Czasami mam dość. Zadaję sobie pytanie, dlaczego nie może być normalnie, dlaczego ciągle muszę dźwigać jakiś krzyż.

Nie będę rozwijać tematu problemów związanych z chorobą mojej mamy, bo nie temu ma służyć ten blog.    Jest ciężko i tyle.

Nowe mieszkanie. Musiałam uporać się z pakowaniem rzeczy Filipka. Nie sposób opisać jak było mi ciężko. Kto tego nie przeżył, nie zrozumie.

Postanowiłam wszystkie rzeczy poukładać w szafce Adasia. Generalnie, wszystko jest na niego dobre. Pewne ubrania dałam na bok. Do nich chyba nigdy nie dojrzeję. Reszta jest u Adasia, ale tak czy siak, na osobnej kupce. Może z czasem mi się to pomiesza a może i nie…

To tak cholernie wszystko boli.

Upłynęło już tyle czasu. Za nim się nie obejrzę będzie 2 lata. Ja nadal czuję się jakbym żyła w jakimś Matrixie. Nigdy nie sądziłam, że tęsknota może sprawiać taki fizyczny ból. Nauczyłam się z nim żyć, ale on jest, cały czas.

Jak byłam mała, chodziłam do szkoły podstawowej, religia jeszcze w tamtych czasach była w salkach przykościelnych. Żeby tam dojść musiałam iść przez cmentarz (było bliżej). Chodziłyśmy razem z koleżanką. To był jeszcze ten czas, kiedy chodzenie na cmentarz nie sprawiało mi bólu. Z koleżanką lubiłyśmy oglądać groby (o ironio!). Pewnego dnia natknęłyśmy się na grób dziewczynki. W dniu śmierci miała 5 lat. Pamiętam jak dziś, te nasze rozważania, że sobie nie wyobrażamy jak można stracić dziecko itp. Dziewczynka miała nagrobek a na nim śliczny wierszyk, który długo pamiętałam.

W najgorszych snach nie przypuszczałabym, że i mi po wielu latach przyjdzie odwiedzać grób pewnego niebieskookiego, pięcioletniego królewicza i że tym aniołkiem będzie moje własne dziecko.

Jak robiliśmy pomnik Filipowi próbowałam przypomnieć sobie ten wierszyk z nagrobka tamtej dziewczynki. Szukałam też w sieci, ale niestety pamięć mnie zawiodła.

I czy los nie bywa przewrotny?

Tęsknię za moim Tygryskiem.

Adaś poszedł do pierwszej klasy. Filipek powinien chodzić do drugiej. Powinien zapychać z tornistrem do szkoły, ale to ja zapycham ze zniczami na cmentarz. Czy tak powinno wyglądać nasze życie?